TROCHĘ HISTORII…
Rozmowa z właścicielem firmy rodzinnej, Marcinem Jarzyną.
– Panie Marcinie, prowadzi Pan firmę o dużych tradycjach, świetnie prosperującą, zawsze pozostającą w rękach jednej rodziny…
Należę do trzeciego już pokolenia, które także zajmuje się ogrodnictwem. Firma przez cały ten czas działa w Bierach, pod tym samym adresem. Zmieniali się tylko jej właściciele… A wszystko zaczęło się jeszcze w trudnych latach 50-tych ubiegłego wieku, kiedy mój dziadek, Henryk Madzia, zaczął hodować, z przeznaczeniem do sprzedaży, róże na kwiat cięty i róże z gruntu z gołym korzeniem. Uczciwie podchodził do tych roślin, dbał o ich wygląd od rana do nocy, zbierał cenne doświadczenie… Kwiaty stały się jego pasją, a dzięki pracowitości i talentom, szybko zyskał uznanie w okolicy, a nawet w Krakowie. Róże wielkokwiatowe: Belle Epoque, Gloria Dei, czy Casanova mógł kupić każdy odwiedzający Sukiennice. I to przez długie lata!
– Czyli, od razu pełny sukces…
Ale żeby nie było zbyt pięknie – proszę pamiętać, że to czasy komuny – już w latach 60-tych ogrodnictwo zostało objęte obowiązkową kontraktacją. Dziadek, wraz z żoną Emilią, moją babcią, która z nim pracowała, musiał uprawiać, oprócz ulubionych róż, także krzaki agrestu i porzeczek. I te krzaki przymusowo oddawał do punktu skupu CNOS (Centrali Nasiennictwa Ogrodniczego i Szkółkarstwa). Dostarczał ten agrest i porzeczki po cenie, która nijak nie mogła być opłacalna. Mówiąc jaśniej, było to zwykłe zdzierstwo i wyzysk. Ale dziadek, człowiek uparty i pomysłowy, poradził sobie z przeciwnościami i wyszedł z tej kontraktacji z jakimś zyskiem.
– Takie były czasy. Nieźle trzeba było ruszać głową, aby przetrwać.
Udało się na tyle, że „za Gierka”, czyli w latach 70-tych, mój dziadek postawił, uruchomił za własne pieniądze – szklarnię. Wtedy to był hit, nowość! Kupił też czeski traktorek TZ4K14. To był pierwszy taki pojazd we wsi Biery! Nawiasem mówiąc, ten traktorek używany jest do dziś…
– Myślę, że pan Henryk i pani Emilia nie mieli zbyt wiele wolnego czasu. Praca, praca, praca…
Owszem, w ogrodnictwie robota jest na okrągło. Nie można czegoś przełożyć na potem. Roślina ma swoje wymagania. Jak się o czymś zapomni, czegoś nie dopilnuje, wszystko idzie na marne… Na szczęście dziadkowie mieli już dwie dorosłe córki: Irenę i Joannę. Joanna, to moja mama. Pomagały w firmie z dużym poświęceniem. Mama, po ukończeniu bielskiej handlówki, ukończyła także szkołę ogrodniczą i nie szukała pracy gdzie indziej… Przez ten cały czas, róże wielkokwiatowe, rabatowe i miniaturowe, na przykład Colibri, White Gem, czy Kardinal nadal były w podstawowym asortymencie.
– Czyli do pracy w firmie włączyło się już drugie pokolenie…
Moja mama wyszła za mąż w 1980 roku. Mój ojciec, Marian, miał swój zawód: stolarz, nieźle zarabiał i nic nie wskazywało na to, że się przebranżowi, jakbyśmy to dzisiaj powiedzieli. Ale w naszej rodzinie tak już jest, że wykształcenie, czy zawód, to jedno, a i tak wszyscy zajmujemy się ogrodnictwem. Tak samo było z tatą, który dołączył do firmy i zostawił w niej sporo zdrowia. Ale też podchodził do tej pracy z podobną pasją, co dziadek Henryk, choć różnili się, nawet bardzo, podejściem do spraw zasadniczych, np. asortymentu. I tak, w latach 80-tych, następuje przełom, bo w asortymencie firmy pojawiają się drzewka owocowe i ozdobne, a ukochane róże dziadka schodzą na dalszy plan. Przyczynił się do tego mniejszy popyt na kwiaty z takich firm jak nasza.
– Czy Pan już w młodości widział się w roli ogrodnika?
Jak trzeba było, to się coś niecoś pomagało rodzicom… Ale i ze mną, i z bratem było tak, że każdy uczył się całkiem innego zawodu! Mój starszy brat, Sebastian, jest z wykształcenia mechanikiem samochodowym, a ja – elektronikiem. Jakby nie patrzeć, zainteresowania mieliśmy nie za bardzo związane z pielęgnacją roślin… Ale, jak to u nas, nie pracujemy w wyuczonym fachu. Sebastian wszedł do firmy z nowymi pomysłami. Zaczął energicznie, od postawienia sześciu tuneli foliowych 6 x 30 metrów, i to był strzał w „10”. Później ożenił się z dziewczyną z innej miejscowości i tam założył własne gospodarstwo ogrodnicze. Co do mnie, najpierw pomagałem mamie i bratu (ojciec przeszedł na rentę), a na serio firmą zająłem się w pierwszej dekadzie nowego już tysiąclecia.
– Z pewnością wniósł Pan do firmy swoje rozwiązania…
Oczywiście. Ale w pierwszym rzędzie stawiam na kilkupokoleniowe doświadczenie ogrodnicze i wiedzę jaką na bieżąco uzupełniam. Gospodarstwo produkuje rośliny ozdobne w wielu gatunkach i odmianach, a to wymaga staranności, cierpliwości, dbania o ich jakość i zdrowotność. Umiemy rozmnażać je w warunkach optymalnych, dlatego nie chorują, mają ładny wygląd, a to klienta najbardziej cieszy. Do uprawy wykorzystujemy wysokiej jakości torfy, substraty torfowe i nawozy sprawdzonych i renomowanych firm. Roślina potrzebuje opieki przez cały rok, trzeba obserwować ją regularnie, aby w odpowiednim momencie reagować… Potrafimy indywidualnie dopasować nawozy dolistne dla danej odmiany i zapewnić piękny wygląd wszystkim roślinom, i to o każdej porze roku.
– Wiosna za pasem, więc zacznie Pan sprzedaż roślin, a sezon potrwa do jesieni. Jaki asortyment obecnie Pan proponuje?
Bogaty! To przede wszystkim krzewy i drzewa liściaste, krzewy i drzewa iglaste, trawy ozdobne, oraz byliny. Na wybór roślin klient nie może narzekać! Zapewniam, że umiemy każdemu doradzić i dobrać je do każdego ogrodu, tak aby cieszył oko, było w nim kwitnąco i kolorowo…
– Szkoda tylko tych róż dziadka Henryka…
No, co Pan! Róże nadal hodujemy! Tyle, że sprzedajemy je w pojemnikach. Od wiosny, do jesieni. Tradycja, to święta rzecz!
2018